Pokazywanie postów oznaczonych etykietą nawilżanie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą nawilżanie. Pokaż wszystkie posty
Kompendium włosowe : czy pielęgnacja włosów musi być droga, żeby była skuteczna? O budżetowej pielęgnacji PEH.

Kompendium włosowe : czy pielęgnacja włosów musi być droga, żeby była skuteczna? O budżetowej pielęgnacji PEH.

Hej!

Wiem, że na ten wpis czekałyście. W końcu podzielę się z wami moimi spostrzeżeniami, i, mam nadzieję, że w prosty sposób, wytłumaczę jak samemu dobrać sobie pielęgnację włosów! Chcę wam również udowodnić, że wcale nie musicie inwestować ogromnych sum i że warto zdecydować się na przemyślane zakupy!



 

Zacznijmy jednak od totalnych postaw!
Są one potrzebne, żeby zrozumieć i dobrze dobrać pielęgnację. Czym jest równowaga PEH? To :

Proteiny - one wchodzą we włos, w uszkodzone miejsca i uzupełniają je. Dzięki temu włos się dalej nie niszczy, a wszelkie ubytki są zaklejone. Proteiny możemy podzielić na te wegańskie, pochodzenia roślinnego np z pszenicy czy soi, lub pochodzenia zwierzęcego jak jedwab, kolagen czy proteiny mleka. Wiele osób demonizuje proteiny, ponieważ mogą się one na włosach nadbudować, przez co włosy się ciągną, albo sprawiają, że mamy siano na głowie. Warto mieć na uwadze też fakt, że proteiny mają różnej wielkości cząsteczki (te hydrolizowane są mniejsze) - te małe wchodzą we włos, gdy te większe łatwej się osiadają.

Emolienty to taki płaszcz dla naszych włosów, chronią je przed utratą nawilżenia i uszkodzeniami. Dzielimy je zazwyczaj na te naturalne czyli masła i oleje oraz syntetyczne, czyli silikony. Nie należy się bać przetłuszczenia, ale trzeba używać świadomych ilości! Im włosy bardziej porowate, tym bardziej wpijają wszystko, ale mimo to nie trzeba wylewać na włosy pół butelki serum. Zazwyczaj wystarczy łyżka lub łyżeczka nawet przy dłuższych włosach.

Humektanty to po prostu nawilżacze. Bez nich włosy są suche, to takie nawadniacze włosów! Są absolutenie niezbędne, ale musza być stosowane w dobrej kolejności. Niedomknięte emolientem humektanty po prostu.. odparują i zamiast nawilżenia, efekt może być wręcz przeciwny. Do popularnych nawilżaczy zaliczamy kwas hialuronowy, aloes, miód czy gliceryna.

Wiem, to brzmi na początku dość skomplikowanie. Między proteinami, emolientami i humektantami trzeba znaleźć swoją własną równowagę. Niestety moim zdaniem nie ma perfekcyjnych przepisów ile czego użyć. Zilustruje wam to na moim przykładzie : gdy zaczynałam dbać o włosy.. dosłownie je ratowałam. Były popalone i zniszczone i choć było ich dużo i były długie.. wyglądały źle i były nie do ogarnięcia. Wtedy przeczytałam o proteinach i to był strzał w 10! Moje włosy odżyły, w końcu były błyszczące i poskromione. Używałam wtedy Kallos Keratin i to czasami dwa razy w tygodniu, teraz po kilku latach, gdy moje włosy wciąż rozjaśniam, ale są zadbane, protein używam 'co jakiś czas'. Poznaję, że muszę dołożyć protein po tym, że moje włosy są jakieś takie.. dziwne, nieogarnięte i nic się nie da z nimi zrobić :D.
 U wielu osób ze zniszczonymi włosami to właśnie proteiny robią dużą różnicę, bo wiele popularnych masek są emolientowe lub humektantowo-emolientowe i włosom tego trzeciego elementu brakuje.

Ale czy warto, szczególnie na początku, inwestować w trzy różne maski czy odżywki? Nie mamy pewności, czy któraś z nich nie okaże się bublem.. Przedstawię wam mój patent na mocno budżetową pielęgnację PEH z użyciem jednej maski!

Potrzebujesz maski bazowej, czyli takiej raczej o prostym składzie, niezbyt bogatej. Najlepiej jeśli będzie to maska czy odżywka emolientowa, przede wszystkim szukajcie takiej przy włosach 'problematycznych'. Z tych tanich i łatwo dostępnych polecam do tego Kallosy- litr kosztuje 12 zł i można je aktualnie kupić w większości drogerii. Moim ulubionym do podkręcania jest Color, ta wersja ma olej lniany. Możecie spróbować również Banana, Blueberry, Cherry czy Algae.
Jak taką odżywkę podkręcić?
Maska proteinowa 


Aby uzyskać maskę proteinową nakładam porcję maski ( u mnie Kallos Color) do miski i wbijam żółtko. Zawiera ono cenne białka, ale uwaga przy mocno zniszczonych włosach, bo może się okazać, że po wysuszeniu zamiast pięknych włosów jest siano! Nie polecam używać całego jajka, bo ciężko jest je wymyć. Taką maskę (jak i każdą inną!) zmywamy letnią wodą, inaczej możesz skończyć z jajecznicą we włosach.
To najbardziej budżetowa i również zero waste maska proteinowa, bo z białek robisz bezę, a z żółtek maskę! :D Oczywiście możesz specjalnie kupić np hydrolizowaną keratynę czy jedwab w sklepach z surowcami, ja jednak jeszcze się nigdy na żaden taki składnik nie zdecydowałam :).

Maska emolientowa


Tu jest jeszcze łatwiej. Serio! Wykładam porcję odżywki (Kallos Color) i.. dodaję łyżkę oleju. Mieszam, nakładam, trzymam, zmywam. Wybór oleju to kwestia naprawdę indywidualna, ale jeśli zaczynacie skorzystajcie z tego co macie w domu. Tak, spokojnie możecie wypróbować olej rzepakowy, słonecznikowy czy lniany. Warto sobie kombinować i poszukać oleju, który twoim włosom odpowiada. Możesz je też mieszać!

Maska humektantowa


Znów zero wysiłku, bo wykładasz maskę i dodajesz nawilżacz. U mnie zazwyczaj jest to żel aloesowy, bo po prostu mam go w domu, albo miód. Jeśli masz w domu kwas hialuronowy to również świetnie się sprawdzi, ale to już droższa opcja. Jeśli tuningujecie maskę, żeby uzyskać nawilżającą wersję - konieczne jest DOMKNIĘCIE nawilżenia.

Dlatego.. można z tych trzech masek tworzyć też jedną. Po prostu dodajesz do jednej porcji maski i żółtko, i olej, i coś nawilżającego. Kombinuj i baw się, a jak nie wyjdzie to naprawisz to przy kolejnym myciu włosów. Ja najczęściej tworzę mieszankę emolientowo-humektantową, ponieważ włosy jednocześnie nawilżam i wszystko domykam. :)



W mojej pielęgnacji włosów najwięcej jest emolientów, a najmniej protein. Z włosów wysokoporowatych zeszłam na średnioporowate, ale to chyba historia na osobny wpis!


Mam nadzieję, że po krótce przedstawiłam wam jasno równowagę PEH. Zachęcam was do takich prostych eksperymentów włosowych, które w sumie nie wymagają nawet poświęcenia więcej czasu! A jeśli ten post był dla Ciebie przydatny to podziel się nim z koleżanką, może ona też odkryje, że pielęgnacja włosów może być prosta, tania i skuteczna!

To pierwszy post z tej serii. Mam nadzieję, że wam się ona spodoba!

Buziaki
Oktawia


Pod lupą : maseczki na tkaninie Selfie project

Pod lupą : maseczki na tkaninie Selfie project

 Hej!

Wiele razy wspominałam wam, że nie jestem fanką masek w płachcie, ale staram się je testować. Muszę przyznać, że ostatnio sięgam po nie coraz częściej i zaczęłam je nawet doceniać! Tym razem mam dla was recenzję czterech zwierzaczków w płachcie, a każdy z nich ma inne zadanie do wykonania. :)





Maska wygładzająca #wildtiger



Tygrys wyglądał mega uroczo, co mogłyście oglądać w mojej relacji na instagramie.
Efekty na cerze są podobne do tych, które opisuje producent. Skóra jest wygładzona, napięta, a niedoskonałości uciszone. Buzia wygląda promiennie, koloryt jest wyrównany, a pory mnie widoczne. Nie zauważyłam niestety tego nawilżenia, choć nie ma tu mowy o ściągnięciu. Chwilę po zdjęciu płachty czułam lekkie szczypanie nad ustami, ale nie było to nic niepokojącego i ustało dość szybko. Skóra nie była oblepiona, nie wzmożyło się świecenie, ani nie pojawiły się niedoskonałości czy podrażnienie.
Oceniam ją tak na 8 w skali do 10. Mogłaby ciut mocniej nawilżyć, czy odżywić skórę, ale ogółem z efektu jestem bardzo zadowolona. Widzę to wygładzenie, wyciszenie i ukojenie. Myślę, że raczej polubią się z nią cery mieszne/tłuste, ale także suche, bo maska nie zadziałała agresywnie.

Maska łagodząca #CoolKoala



Nie wiem, czy w tym wzorku koali wyglądałam cool.. jednak te maski są mega urocze! Wiem, że to tylko taki dodatek i ważne, jak maska działa. Ja byłam nią przyjemnie zaskoczona. Praktycznie wszystkie obietnice producenta były spełnione :) Skóra po jej zdjęciu wyglądała mega promiennie, a koloryt był widocznie wyrównany. Zniknęły wszelkie zaczerwienienia i nawet niedoskonałości zrobiły się znacznie mniej widoczne. Nie potrzebowałam też już żadnego nawilżenia, bo buzia była miękka i delikatna. To maska idealna pod makijaż, bo wszystko koi i skóra wygląda po prostu.. lepiej! Moim zdaniem jest ona do każdego typu cery :)

Maska oczyszczająca #BravePanda


Uwielbiam pandy i wszystko co z nimi związane, więc nie ukrywam, że na tę maseczkę liczyłam najbardziej. Poza tym uwielbiam wszelkie oczyszczające produkty :) Niestety tutaj efekt mnie nie powalił.. Po zdjęciu maski buzia była jakoś tam oczyszczona, może trochę zmatowiona, ale nic wow. To raczej opcja dla osób, które poszukują lekkiego oczyszczenia. :) Na plus mogę jednak zaliczyć to, że skóra przez cały dzień faktycznie jakby mniej się wyświecała i była nawilżona, a makijaż wyglądał na niej naprawdę dobrze. Niestety trochę szczypała mnie też od tej maski twarz i choć nie była zaczerwieniona, to ten dyskomfort się utrzymywał po zdjęciu płachty.. Raczej do niej nie wrócę, w kwestii oczyszczenia wolę tradycyjne, zmywane maski!

Maska nawilżająca #LuckySeal


Foczka, chyba ze wszystkich czterech masek, najbardziej przypominała obrazek ze zdjęcia. Płachta wyglądała naprawdę uroczo, ale ten zachwyt trochę prysł, gdy ją nałożyłam.. Lekko szczypała mnie okolica jednego oka, choć nie miałam tam żadnej rany. Nie było to nic szczególnie uciążliwego, choć wolałabym nosić maseczkę przez 15 minut bez tego dyskomfortu :) Po zdjęciu płachty skóra faktycznie była nawilżona, jędrna i mięciutka! Wyglądała po prostu zdrowo, była rozświetlona. I choć efekt mi się podobał, to spodziewałam się większego nawilżenia, a to było porównywalne z tym po nałożeniu kremu na noc.


Każda płachta równomiernie się rozłożyła, miała fajnie wycięte otwory i w końcu nie była ani za mała, ani za duża! Podoba mi się też to, że nie są one przesadnie nasączona. Nie zrozumcie mnie źle - każda maska była cała oblepiona, ale po prostu z niej nie kapało i spokojnie mogłam ją nałożyć na twarz.
Zapach każdym przypadku był delikatny, ale bardzo przyjemny i zupełnie mi nie przeszkadzał. Po około 15 minutach zdejmowałam maskę, nie dając jej podeschnąć, a resztki wmasowałam w szyję i dekolt. Na pewno ogromnym plusem był dla mnie fakt, że się po tych maskach nie lepiłam, nie miałam uczucia brudnej skóry i spokojnie mogłam zrobić makijaż.



Maseczki kupiłam w Rossmannie na promocji 2+2. W cenie regularnej jedna kosztuje około 10 zł, ale naprawdę często są na nie promocje, więc warto polować! 

Co sądzicie o takich maseczkach? 
Znasz, lubisz zwierzaczki?

Buziaki
Oktawia 
Kremy inspirowane Ayurvedą ,czyli seria turmeric z Orientany

Kremy inspirowane Ayurvedą ,czyli seria turmeric z Orientany

Hej!

Jeśli czytacie mnie dłużej wiecie, że moja skóra jest kapryśna oraz, że wyeliminowałam pewne składniki z pielęgnacji. Zdecydowanie wolę postawić na produkty z lepszym składem, a najlepiej naturalne. Nigdy wcześniej jednak nie interesowałam się ajuwedą.. ale przybliżyła mi tę filozofię marka Orientana swoimi kremami  z serii turmeric. 




Zapewne część z was zapyta o co właściwie chodzi z tymi dziwnymi nazwami.. Ayurveda to filozofia życia i najstarszy udokumentowany system medyczny (uznany w Indiach, Sri Lance i Kanadzie) stworzony w Indiach 5 tysięcy lat temu. Oznacza wiedzę o życiu i składa się z ośmiu specjalizacji, a jedną z nich jest nauka o odmładzaniu. Podstawową zasadą jest tutaj to, że co nakładamy na ciało, powinniśmy móc również zjeść - kosmetyki oparte na Ajurwedzie nie szkodzą organizmowi, są naturalne i wspomagają regenerację skóry. (źródło - karteczka dołączona do paczki z kremami)
Seria tych kremów nosi nazwę turmeric, ponieważ to tradycyjna nazwa kurkumy. Ajurweda uznaje kurkumę jako lek na wiele dolegliwości i jest ona wykorzystywana w zabiegach pielęgnacyjnych od stuleci. To naturalny antyoksydant, spowalnia procesy starzenia, ma działanie przeciwzapalne, antybakteryjne i antyseptyczne, reguluje również pracę gruczołów łojowych, rozjaśnia i likwiduje przebarwienia. Ta seria polecana jest przede wszystkim do cery tłustej i mieszanej.

Hydrokuracja z kurkumą (klik)


Bazą kremu jest tutaj aloes, dzięki czemu jest on niesamowicie lekki i wchłania się natychmiastowo, z niczym nie trzeba czekać. Używam go rano, pod makijaż i wszystko się świetnie na nim trzyma,  i nie czuję ściągnięcia w ciągu dnia. Jeśli się nie maluję i użyję tego kremu moja skóra również się nie wyświeca, a wręczy wygląda w końcu normalnie :)


Ja nie jestem fanką aloesu w kosmetykach do twarzy, jednak tutaj świetnie się on wpisuje i nie robi mi krzywdy. Warto jednak wiedzieć, że nie jest to bardzo nawilżający czy natłuszczający kosmetyk, mi jednak ten poziom, przy cerze tłustej, na dzień w zupełności wystarcza! Krem ma specyficzny, dość mocny zapach, który o dziwo zupełnie mi nie przeszkadza.

Skład (ze strony Orientany) : Aqua, Rosa Damascena Flower Water (woda różana), Glycerin, Aloe Barbadensis Extract (aloes), Curcuma Longa Rhizome Extract (kurkuma), Glycyrrhiza Glabra Root Extract (lukrecja), Rubia Cordifolia Root Extract (marzanna indyjska), Cucumis Sativus Extract (ekstrakt z ogórka), Bacopa Monnera Extract (brahmi), Xanthan Gum (pochodzenia naturalnego), Sodium Hydroxide, Benzyl Alcohol, Decyl Glucoside, Carbomer, Sodium Benzoate, Potassium Sorbate

Oprócz kurkumy i aloesu, wysoko w składzie jest również lukrecja i pełno ekstraktów! Ja nie widzę niczego, czego musiałabym unikać lub czego w produktach nie lubię - tu jest po prostu samo dobro.

Bogaty krem z kurkumą (klik)


Jego konsystencja zdecydowanie nawiązuje do nazwy, ale nie jest to krem tłusty, mimo masła shea wysoko w składzie. Wchłania się dość szybko, a ja lubię go nałożyć grubszą warstwą na noc. Spokojnie można go użyć pod makijaż, bo nie zostawia na skórze warstwy.


Krem ma żółty kolor, ale podczas rozcierania robi się biały - na skórze nie daje jednak koloru. Cera wygląda po jego użyciu na ujednoliconą i nie wyświeca się. Mimo tej bogatej konsystencji (3 masła i 8 olei!) nie zapycha (jednak to kwestia indywidualna!), a wręcz przeciwnie - przyspiesza gojenie się wyprysków i nic nowego mi po nim nie wyskakuje. Jest lepiej nawet przed tymi dniami ;) Tutaj zapach jest również dość intensywny i specyficzny, ale mi się on nawet podoba!

Skład (ze strony Orientany) :  Aqua, Curcuma Longa Rhizome Extract (Kurkuma), Glyceryl Stearate Se, Butyrospermum Parkii Butter (Masło Shea), Stearic Acid, Prunus Amygdalus Dulcis Oil (olej ze słodkich migdałów), Sesamum Indicum Seed Oil (olej sezamowy), Aloe Barbadensis Extract (Aloes), Glyceryl Caprylate, Cetyl Alcohol, Beeswax, Isopropyl Myristate, Vitis Vinifera Oil (olej z pestek winogron), Withania Somnifera Flower Extract (Żeń-szeń Indyjski), Symphytum Officinale Leaf Extract (Żywokost), Rosa Damascena Flower Oil (olej różany), Theobroma Cacao Butter (masło kakaowe), Garcinia Indica Seed Butter (masło kokum), Triticum Vulgare Germ Oil (olej z kiełków pszenicy), Simmondsia Chinensis Seed Oil (olej jojoba), Glycyrrhiza Glabra Root Extract (lukrecja), Tocopherol, Santalum Album Oil (olej z sandałowca), Daucus Carota Sativa Seed Oil (olej marchwiowy), Citric Acid, Sodium Benzoate, Potassium Sorbate

Kurkuma jest już na drugim miejscu w składzie i na początku obawiałam się trochę o podrażnienie, i.. przy pierwszych użyciach czułam lekkie pieczenie nad ustami. Dobrze jednak, że się nie zniechęciłam, bo nic złego się nie wydarzyło, a to miejsce się nawet nie zaczerwieniło. Teraz nie szczypią mnie nawet miejsca, gdzie mam mocno podrażnioną skórę. Warto mieć jednak na uwadze to, że w składzie jest bogactwo składników. :)




Używałam tych kremów razem, jako pełna pielęgnacja, oraz osobno, żeby każdy z nich porządnie przetestować.  Są to dwa zupełnie inne produkty, o innych konsystencjach i ciut innym działaniu. Oba kremy kocham, ale gdybym miała wybrać jeden to byłaby to.. wersja rich! Ten krem ratuje mnie zawsze, gdy moja skóra szaleje - nakładam go na noc, a rano większość wyprysków jest zagojona lub uspokojona. Od razu przestaje się też ona nadmiernie wyświecać, a pory nie rzucają się aż tak w oczy. 


 
Jeśli chodzi o długotrwałe efekty to zauważyłam znaczne poprawienie się kolorytu, a przebarwienia po wypryskach praktycznie zniknęły. Skóra wygląda o niebo lepiej, od razu wygląda na gładszą, zdrowszą i odzyskała swój naturalny blask. Jednak raz na jakiś czas muszę użyć czegoś mocno nawilżającego - maseczki czy ciężkiego kremu na noc - bo sama seria nawilża dość lekko. :) 

Jestem tak zadowolona z tych kremów, że mam już w planach kupić wersję rich na zapas. Aktualnie zdarza mi się wychodzić z domu bez podkładu - nie wstydzę się, bo skóra wygląda naprawdę dobrze, mimo drobnych wyprysków, oraz unormowało się wyświecanie. 
Podoba mi się też to, że kremy są w poręcznych tubkach (30ml) i nie trzeba grzebać w słoiczku :) Dzięki stosunkowo niewielkiej pojemności mamy też pewność, że zużyjemy kosmetyk w ciągu tych sześciu, zalecanych miesięcy. 

Polecam tym z was, które borykają się z przebarwieniami, wypryskami oraz nadmiernym świeceniem cery. Ja w końcu widzę efekty mojej pielęgnacji. Kremy można kupić stacjonarnie często w sklepach z kosmetykami naturalnymi czy zdrową żywnością, ale warto sprawdzić na stronie Orientany (klik) gdzie konkretnie u was w mieście można je dostać.  Oczywiście można je również zamówić z ich strony. Pewnie interesuje was cena i mnie ona zaskoczyła - każdy z tych kremów (jest jeszcze jedna seria - z szafranem, którą z resztą kupiłam mojej mamie.. :D) kosztuje około 30zł!

Koniecznie dajcie znać czy korzystacie z kurkumy w kuchni i w kosmetykach! 

Buziaki
Oktawia




Copyright © 2016 Kosmetykowy Zawrot Glowy , Blogger