Projekt denko : luty 2018

Projekt denko : luty 2018

Hej!

Jako, że w tym miesiącu byłam w rozjazdach myślałam, że pewnie będę miała pełno kosmetyków na wykończeniu, ale niewiele faktycznie uda mi się skończyć.. ale ostatecznie jestem z siebie zadowolona! Co prawda nie chodzi o to, żeby kosmetyki zużywać, a żeby ich używać, ale denka motywują mnie do bycia bardziej regularną - dzięki temu używam kosmetyku aż się skończy, bez otwierania dziesięciu na raz! :)


Orientana, bio maska -esencja i Make me bio, woda różana



Bio maska-esencja była pierwszym moim produktem tego typu. Bardzo ją lubiłam, bo uspokajała moją przetłuszczająca się, a jednocześnie przesuszoną skórę. Pojawiła się w ulubieńcach jesieni (klik), a nawet poświęciłam jej cały wpis na blogu! (klik)
Woda różana na początku mnie nie zachwyciła, ale później ją doceniłam. Gdy tylko spotkam ją gdzieś stacjonarnie to z przyjemnością do niej wrócę. Recenzja tutaj - > klik


Próbka zapachu Hugo Boss, Ma Vie florale i maska do włosów Kallos, silk



Mam Ma Vie (klik), a ta wersja podoba mi się chyba jeszcze bardziej! Zużyłam ją z przyjemnością. :)
Za to ten Kallos zalegał mi długo pod prysznicem.. Nigdy nie napisałam o nim recenzji, bo używałam go bardzo rzadko. Dobrze, że to była ta mała wersja, bo moje włosy po nim za każdym razem były jakieś spuszone i.. po prostu wyglądały nie najlepiej.

Rękawica Glov, on-the-go



Recenzja tej rękawicy pojawiła się dawno temu na blogu (klik), a ja ją zawiozłam do rodziców i schowałam.. Leżała w szafce kilka miesięcy, a teraz przed wyjazdem sobie o niej przypomniałam! Sprawdziła mi się znowu bardzo fajnie, ale chyba się już zużyła - nie wiem ile czasu używałam jej poprzednio.

Maseczki 7th heaven



Przygotowuję ''Pod lupą'' z tymi właśnie maskami, a mam do przetestowania jeszcze jedną. Post pewnie by się już pojawił, jednak miałam spore problemy z cerą i nie do końca wiem, czy coś mnie zapchało, czy to po prostu woda w Krakowie.. :) Testowanie maseczek na cerze, z którą nie mogę sobie poradzić nie miało sensu, bo jak sprawdzę czy mnie nie zapchała/nie uczuliła/nie podrażniła? :D

Clinique, tusz do rzęs chubby lash



Dawał naprawdę fajny efekt, a miniatura wystarczyła na dość długo! Gdy tylko trafię na niego ponownie będę używać go z chęcią, choć chyba na ten moment nie mam ochoty kupować pełnowymiarowego opakowania. Recenzja tutaj ->klik

Ogx, szampon nawilżający macadamia oil i próbki maski Anwen, kiełki pszenicy i kakao



Szampon stał dłuuugo pod prysznicem, choć bardzo go lubię - nie sięgałam po niego zbyt często. Pewnie przez jego bardzo gęstą konsystencję (trzeba go porządnie rozrobić), ale był on też niesamowicie wydajny. Recenzja tutaj - >klik
Maski od Anwen za to kuszą mnie praktycznie odkąd wyszły, ale nie do końca wiedziałam na którą się zdecydować (są 3, do różnych porowatości). Kupiłam więc dwie próbki - maski do włosów wysokoporowatych i do średnioporowatych. Taka próbka wystarczyła mi na jedno użycie, które relacjonowałam wam na instastories. Po pokazaniu włosów dostałam od was kilka, jak nie kilkanaście wiadomości na priv.. i przyznaje, że mi efekt też się bardzo podobał! :)

 

Cien, maseczka do twarzy oczyszczająca



Na wyjeździe moja skóra wyglądała strasznie, a ja nie miałam ze sobą nic oczyszczającego. W Lidlu kupiłam więc tę maseczkę i.. tak mi się wydawało, że już jej kiedyś używałam! Ta sama konsystencja, zapach i nawet działanie - jako nastolatka lubiłam regularnie używać maski z gruszką z Perfecty :)
Sprawdziła się bardzo fajnie, chętnie ją wrzucę do koszyka przy okazji kolejnych zakupów w Lidlu. Chcielibyście ''pod lupą'' z maseczkami z Lidla? :)

Facelle, płyn do higieny intymnej



Lubię każdą wersję tego płynu. Jest wielofunkcyjny - myję nim całe ciało, włosy, buzie :) Pisałam o nim też tutaj - >klik

Tołpa, normalizujący żel do mycia twarzy



Świetny żel dla cery tłustej! Jedyną jego wadą jest zapach, ale z czasem się do niego przyzwyczaiłam. Jego pełna recenzja tutaj - >klik

Cieszę się, że trochę pomniejszam swoje zapasy. Wciąż jednak mam sporo kolorówki, a jej denkowanie nie idzie mi już tak dobrze. Tym bardziej, że w dni wolne zazwyczaj się nie maluję.. :)

Daj znać co z moich kosmetyków znasz! A może coś Cię zaciekawiło?

Buziaki
Oktawia 
Nowości lutego! Orientana, Selfie Project, Clinique..

Nowości lutego! Orientana, Selfie Project, Clinique..

Hej!

Luty minął mi błyskawicznie, bo dużo się działo. Zaczęłam miesiąc sesją, którą zdałam w pierwszym terminie - oznaczało to, że do końca miesiąca mam wolne. W końcu udało mi się wyjechać i byłam kilka dni w Krakowie i Zakopanem, a następnie spędziłam trochę czasu w rodzinnym mieście. Przez to wszystko na blogu pojawiło się znów mało postów, nie mam jednak wyrzutów sumienia. :) W tym miesiącu nie ma też zbyt dużo nowości - o dziwo!


Maybelline, fit me! 110



W końcu udało mi się go zdobyć i to w promocyjnej cenie. Zaczęłam testy jeszcze tego samego dnia i naprawdę dogadywaliśmy się świetnie, ale.. podejrzewam go o zapychanie. Na pełną opinię jeszcze jednak zbyt wcześnie!

NeoNail, nail cleaner 



Mój cleaner dobija dna i mam nadzieję, że ten spisze się znacznie lepiej :)

Kosmetyki do twarzy Selfie project



Cieszę się, że mam okazję testować te produkty - są przystępne cenowo i dostępne w Rossmannie :) Dostałam aktywny peeling myjący (z kuleczkami węgla!), łagodny tonik oczyszczający, czarną maskę peel off oraz lekki krem matująco nawilżający! Którego z tych produktów jesteś najbardziej ciekawa?

Garnier, odżywka Botanic therapy żurawina i olejek arganowy



Wydaje mi się, że ta linia ''botanic therapy'' jest dość nowa - a przynajmniej ja jeszcze jej nie testowałam. Jako, że lubię się z odzywkami tej firmy to wzięłam tę na spróbowanie na wyjazd. Niedługo napiszę o niej na instagramie! :)

Tołpa, żel do mycia twarzy i oczu i Facelle, płyn do higieny intymnej 



Te dwa minisy kupiłam typowo na wyjazd. Facelle jest wielofunkcyjny - myję nim włosy, twarz i całe ciało. :) Mam jeden żel do twarzy z Tołpy, który bardzo lubię, więc postanowiłam właśnie tej marki produkt zabrać ze sobą. Jak narazie jest miłość!

Clinique, take the day off cleansing balm



Ten balsam chodził za mną od dawna, jednak nigdy wcześniej nie miałam okazji stosować tego typu kosmetyku.. nie chciałam więc kupować całego, ogromnego opakowania. Tę miniaturę dorwałam w Douglasie.

Nowości z kurkumą od Orientana



Marka wysłała mi dwie swoje nowości i mogłyście je już zobaczyć na instagramie ( kto mnie nie obserwuje -> klik ). Wszystko zapowiada się naprawdę świetnie, choć muszę poczekać jeszcze z testowaniem.


I co - w tym miesiącu jest tego naprawdę mało! W końcu naprawdę kupuję to, czego potrzebuję i mam nadzieję, że tak zostanie. :)

Co z moich nowości masz? A może coś szczególnie Cię zainteresowało?

Buziaki
Oktawia
Historia pięciu zapachów

Historia pięciu zapachów

Hej!

Jest tylko jedna kategoria w której jestem absolutną minimalistką  - perfumy.  Może was to zdziwić, cześć na pewno będzie pytała ''ale jak to?''..  Dwa flakony mi zupełnie wystarczają, a bywały czasy, że miałam tylko jeden! Wynika to z tego, że jestem wrażliwa na zapachy i część po prostu mnie drażni, czuję je na sobie cały dzień, wręcz mnie męczą. Dlatego, gdy zdecyduję się już na perfumy muszę.. oszaleć na ich punkcie.



Aktualnie mam w swojej mini kolekcji pięć zapachów i.. jak to? A gdzie mój minimalizm?
Otóż, część z nich dostałam w prezencie, niektórych używam tylko w określonych okolicznościach, ale tak naprawdę, mimo codziennego używania perfum, zawsze wystarczają mi one na dość długo. Może dlatego, że nie jestem zwolenniczką wylewania na siebie połowy flakonu.


Nie chcę, aby ten wpis był recenzją aż pięciu perfum, dlatego każdy flakon pokażę z bliska, opiszę pokrótce jego historię i oczywiście zawartość! Nie jestem perfumoholiczką, a te zapachy to moje własne odczucia. Jeśli jednak będziecie zainteresowane to o każdym z nich powstanie oddzielna notka!

Versace, Bright Crystal absolu



To najmniejszy flakon jaki posiadam, ale jest on zdecydowanie najsłodszy. Ten głęboki róż i charakterystyczna zakrętka bardzo mi się podobają. Kupiłam je przez przypadek, bo tak naprawdę weszłam wtedy do Douglasa, żeby się rozejrzeć. Jednak gdy ekspedientka pokazała mi ten zapach, który był wtedy na sporej promocji.. przepadłam! Taką samą ofertę widziałam już kilka razy.


Jest to zapach intensywny, słodki, choć nieprzytłaczający. Przyciąga uwagę, często dostaję pytanie ''czym pachnę?'' , gdy go noszę. Jest intrygujący, bo przenika się tutaj wiele nut zapachowych. W tej słodyczy czuć kwiaty i owoce, co nadaje jej lekkość.
Te perfumy są bardzo trwałe i noszę je najczęściej na wyjścia. Ze względu na pojemność, którą mam (30ml) zabieram je również na wyjazdy.

Głowa : yuzu, granat, akord lodowy
Serce : maliny, piwonia, magnolia, lotos
Podstawa : roślinna ambra, drzewo acajou, piżmo
Cena w Douglas: 469zł/90 ml
Douglas : klik
Sephora: klik
Iperfumy : klik

Versace, Bright Crystal



Po intensywnym maluszku postanowiłam, że skuszę się też na podstawową wersję Bright Crystal, jednak już w większej pojemności. Flakony nie różnią się niczym, choć z tej wersji ta zakrętka jest już nieporęczna i zdecydowanie zajmuje dużo miejsca, choć wciąż podoba mi się ten design.


Jest to zapach lekko słodki, kwiatowo-owocowy. Delikatny, choć wyczuwalny. Dla mnie idealny na co dzień, bo jest nienachalny i lekki. Określiłabym go wręcz jako dziewczęcy, rześki,  to bardzo fajna propozycja szczególnie dla młodych kobiet. Kojarzy mi się z latem, wakacjami, chociaż.. używam tych perfum z powodzeniem cały rok. Czuć go przez ładnych kilka godzin, ale po ok godzinie staje się mniej intensywny.

Głowa : nuta lodu, yuzu, owoc granatu
Serce :lotos, magnolia, piwonia
Podstawa :piżmo, drzewo, bursztyn

Cena w Douglas : 429zł/90ml
Douglas : klik
Sephora: klik
Iperfumy:  klik

Hugo Boss, Ma Vie 



Dostałam kiedyś próbkę tego zapachu do zakupów i totalnie mnie on oczarował! Od tamtej pory dostałam jeszcze z dwie jego próbki, zanim zdecydowałam się na jego zakup. Choć właściwie, to poprosiłam go na prezent. Bardzo dziewczęce i proste opakowanie wygląda elegancko. Ja mam wersję najmniejszą, czyli 30ml i również zabieram je czasem na wyjazd. 


Nie są to najtrwalsze perfumy, a zapach odpowiada mi na co dzień. Jest zmysłowy, lekko pudrowy i kobiecy. Czuć piękne kwiaty, a niespotykany kaktus sprawił, że tak mi się one spodobały! To propozycja dla młodych kobiet, ale równie zadowolone będą z niego dojrzałe panie, które wolą lekkie zapachy. 

Głowa: kaktus
Serce : róża, frezja, jaśmin
Podstawa: cedr, nuty drzew 

Cena w Douglas : 429zł/75ml
Douglas: klik
Sephora: klik
Iperfumy : klik

Michael Kors, Wonderlust



Ten zapach mnie dosłownie uwiódł, a sam flakon kojarzy mi się z pięknym zachodem słońca.. Najpierw miałam próbkę, która bardzo mi się podobała, a podczas zakupów w perfumerii psiknęłam nim sobie na nadgarstek. W całym tym szaleństwie o tym zapomniałam, aż kilka godzin później będąc na obiedzie oparłam się o rękę i.. wow, czułam ten piękny zapach! Wtedy wiedziałam, że będą moje. Nawet mogłyście je zobaczyć w urodzinowej wishliście (klik), tak samo zresztą jak Ma Vie. Okazało się, że mój facet zna mnie tak dobrze, że właśnie dostałam je wtedy z prezencie :)


Moim zdaniem to zapach bardzo kobiecy,głęboki, seksowny, słodkawy, a jednocześnie kwiatowy i.. ekskluzywny. To najcięższa propozycja z perfum, które posiadam i jednocześnie najtrwalsza. Pachnę nim cały dzień/wieczór, potrafię go wyczuć nawet na kurtce na następny dzień, a psikam się tylko po bluzce.. Co ważne, nie czuję go na sobie cały czas, a jedynie jak wwącham się w ubranie :) Ze względu na swoją intensywność i słodycz noszę te perfumy raczej na wyjścia, lub w dni, kiedy jestem cały dzień poza domem. Jednak czasem mam ochotę poczuć tę lekkość i atmosferę ciepłych dni, nie przytłaczają mnie one wtedy zupełnie, a kilka razy na uczelni zdarzyło mi się usłyszeć komplement na temat perfum. Choć czytałam, że pachną 'babcinie' to zupełnie się z tym nie zgadzam! 

Głowa : różowy pieprz, bergamotka, mleko migdałowe
Serce : goździk, heliotrop
Podstawa : drzewo sandałowe,benzoina 

Cena w Douglas : 439zł/100ml
Douglas: klik
Iperfumy : klik

Burberry, Brit for her 



 Ten zapach jest najmłodszy z kolekcji. Znalazłam go pod choinką w tym roku i.. nie wiedziałam czego się spodziewać, bo zupełnie go nie znałam. Proste, prostokątne opakowanie w klasyczną kratę urzeka prostotą. Mimo, że mam dużą pojemność, to dzięki flakonowi zajmuje całkiem mało miejsca.


Po pierwszym psiknięciu na nadgarstek poczułam mocny, trochę alkoholowy zapach i pomyślałam, że nie będę zadowolona. Szybko o tym zapomniałam, a po pół godziny machnęłam ręką i.. poczułam naprawdę przyjemną, delikatną woń. Jest to świeży, cytrusowy zapach, ale jednocześnie śmiały i kobiecy. Czuć słodycz zatopioną w lekkości z kwiatowym podbiciem. Nie spodziewałam się tego i ten zapach był dla mnie zaskoczeniem i okazał się idealny na zimowe dni. Jego trwałość jest poprawna, około kilku godzin. Dla mnie to zupełnie wystarczy na co dzień.

Głowa : gruszka, migdały, limonka
Serce : migdały, mahoń
Podstawa : fasolka Tonka, bursztyn, wanilia

Cena na Iperfumy : ok 120zł/100ml
Iperfumy : klik

Gdybym teraz miała zostawić sobie jeden zapach to naprawdę ciężko byłoby zdecydować który. Jednak najbardziej pociągający, intrygujący i seksowny jest dla mnie Wonderlust!

Daj znać czego Ty aktualnie używasz!
A może lubisz kolekcjonować zapachy?

Buziaki
Oktawia
Too Faced, Sweet Peach

Too Faced, Sweet Peach

Hej!

Paleta Sweet Peach wywołała ogromne zamieszanie, gdy pierwszy raz pojawiła się w Polsce. Zapewne ten szał podsycał fakt, że zapowiedziana była jako limitowana i.. rozeszła się w tempie ekspresowym. Szukałam jej wtedy i online, i stacjonarnie, ale nie było szans. Byłam naprawdę zła i zawiedziona.. Po jakimś czasie pojawiła się jednak informacja, że paleta wchodzi do Polski i to na stałe! Mama, wiedząc o mojej obsesji, sprawiła mi ją w zeszłym roku w marcu na imieniny. Jeśli jesteś ciekawa mojego zdania, po praktycznie roku używania tej palety, zapraszam do dalszej części wpisu!



Na pewno obok tej słodyczy nie można przejść obojętnie.. No czy ona nie jest piękna?! Cienie mają te samą gramaturę, znajdziemy tu błyski, satynę oraz maty. Opakowanie jest bardzo porządne, metalowe i zamyka się na magnes, a w środku jest poręczne lusterko. Na szczęście nie zmarnowano miejsca na włożenie jakiegoś beznadziejnego pędzla czy aplikatora.. :P



Na punkcie tych kolorów można szaleć, lub totalnie za nimi nie przepadać. Ja zdecydowanie należę do tej pierwszej grupy, choć nie uważam, że akurat ta paleta jest skomponowana idealnie. Kilka cieni jest bardzo do siebie podobnych, a niektóre w ogóle według mnie nie powinny się tu znaleźć, ponieważ znacznie odstają jakością, lub nie pasują do ogólnej kompozycji.
Warto mieć na uwagę, że te cienie są dość mocno zbite i kredowe. Nawet wkładając palec w błyski nie ma ''masełka'', jednak zupełnie nie wpływa to na pigmentację. Na szczęście nie osypują się one, a na pędzel (oczywiście jeśli nie przyciskamy przesadnie.. :D) nabiera się wystarczająca ilość produktu. Moim zdaniem ich konsystencja to tylko kwestia tego, co kto woli i nie ma wpływu na ogólne użytkowanie cieni. :)
Przygotowałam swatche wszystkich kolorów i pokrótce opiszę każdy z nich: 


To pierwsza szóstka, licząc od lewej. Są to kolory najjaśniejsze, idealne do lekkiego makijażu.

white peach - kolor wręcz biały, o satynowym wykończeniu. Używam go zazwyczaj na całą powiekę do utrwalenia korektora. Ten cień dość ciężko się nabiera, jest mocno wciśnięty, ale jak na tak jasny kolor ma całkiem niezłą pigmentację.
nectar - jasny, żółty błysk. Jest bardzo fajnie napigmentowany i świetnie wygląda nałożony solo na całą powiekę, bo rozświetla spojrzenie. Nakładam go często w wewnętrzny kącik.
peaches 'n cream - niby jasny, matowy beż, ale dla mnie zbyt ciemny do przyklepania całej powieki. Używam go najczęściej jeśli chcę uspokoić cieniowanie lub rozetrzeć bardzo ciemny kolor. Niezwykle przyjemnie się z nim pracuje.
luscious - według mnie to jeden z najpiękniejszych odcieni. Mocno błyszczący, intensywny i ma dość nieoczywisty kolor. Niby to brąz, ale jakby z domieszką różowego złota. Cudowny i szalenie napigmentowany!
cobbler - u mnie na powiece wygląda dość ciemno, więc w grę wchodzi tylko jeśli robię mocniejsze oko. Jest błyszczący, wygląda jakby zatopione w nim były miliony pięknych drobinek, ale nie daje efektu chamskiego brokatu.
georgia - ten cień najcześciej ląduje jako pierwszy etap cieniowania. W opakowaniu wygląda na różowy, ale na powiece wpada już delikatnie w brzoskwinkę. Jest to mat, który jest bardzo fajnie, nieprzesadnie napigmentowany i rozciera się bez problemu.

Druga szóstka to kolory przejściowe i znacznie ciemniejsze:

just peachy - to ten cień, który wywołał takie zamieszanie i wszyscy szukali zamiennika! Piękny róż opalizujący na złoto. Wygląda na powiece ciekawie, najbardziej lubię go nakładać na sam środek, chociaż używam go czasem jako toppera przy ciemnym makijażu. Jest suchy, ale przy tym nie traci na pigmentacji i można nim uzyskać mocny efekt.
candied peach - typowo brzoskwiniowy cień. To mat, w którym zatopione są różowe drobinki w niewielkiej ilości, także używam go spokojnie do cieniowania, bo na oku one giną. Bardzo go lubię jako akcent przy blendowaniu, używam go gdy mam ochotę na typowo brzoskwiniowy makeup :)
caramelized - ciut ciemniejsza wersja cobbler, to jest również brąz z domieszką złota. No, może jest odrobinę chłodniejszy.. Tak naprawdę jest między nimi tak mała różnica, że według mnie jednego z tych cieni mogłoby nie być.
bless her heart - dla mnie ten kolor to pomyłka i na mnie wygląda okropnie - jakbym się wybrudziła.. Używałam go może ze 3 razy, za każdym razem byłam zawiedziona, bo na palcu/powiecie wpada w taki sino-szary odcień. Ble.. Jego pigmentacja też nie jest oszałamiająca.
bellini - jeden z moich totalnych ulubieńców z tej palety! To również róż odbijający na złoto, jednak zupełnie w innej tonacji. Jest ciemniejszy i bardziej ''brudny'' niż just peachy , pięknie wygląda nałożony na całą powiekę, jako akcent na środku i również w wewnętrznym kąciku. Jednak jest ciut bardziej suchy, niż inne świecące cienie; ma jednak wciąż przyjemną pigmentację.
puree - idealny, średni brąz, o najbardziej masełkowatej konsystencji z całej palety. Rozciera się super, można go spokojnie budować. Mój ideał, jeśli chodzi o lekkiego dzienniaka. Najczęściej ląduje powyżej załamania i/lub w zewnętrznym kąciku.



Ostatnia szósta jest zdecydowanie najciemniejsza z całej palet i.. najbardziej zawodzi.

tempting - nie jest to czerń najwyższych lotów i raczej przy typowym smoky eyes wyglądała brudno, choć to może mój brak umiejętności. Lubię nią jednak robić cieniutką kreskę nad linią rzęs, nawet jeśli ją lekko rozetrę wszystko wygląda dobrze. W palecie jest to cień z drobinkami, ale nigdy ich nie widzę na powiece. Lekko się osypuje, ale te tendencję mają wszystkie czarne odcienie.
peach pit - kolor, zagadka. Niby brąz, ale z fioletem.. błyszczy sie, choć ten efekt zanika na powiece. Przy blendowaniu mocno traci na kolorze. Szczerze mówiąc to praktycznie po ten kolor nie sięgam.
summer yum - to taka ciemniejsza i cieplejsza wersja puree. Jest tak ciepły, że wręcz wpada w ceglasty. Rozciera się pięknie, nie tracąc przy tym pigmentu. Nie jest też aż tak suchy.
charmed, I'm sure -nie przepadam za tym cieniem, bo na powiece wygląda brudno. Używam go do przyciemniania zewnętrznego kącika, ale totalnie nie podoba mi się on nałożony solo, pewnie dlatego że jest dla mnie zbyt chłodny. Jego pigmentacja raczej nie powala i trzeba go budować.
delectable - niewypał, choć miał potencjał. Uwielbiam fiolety, ale ten jest piękny tylko w palecie, bo praktycznie nie ma pigmentu. Nieprzyjemnie się też rozciera i ogólna praca z nim zawsze kończy się na moim zdenerwowaniu.
talk derby to me - tego cienia nie rozumiem.. Niby czerń, a ma w sobie fioletowe drobinki, których nie widać. Na oku wygląda szaro, bardzo brzydko. Rozciera się strasznie i ogólna praca z nim jest nieprzyjemna.


Są cienie, które wręcz uwielbiam i sięgam po nie regularnie, ale niektórych nie używam wcale. Jednak gdybym miała je podsumować, to sama paleta ma więcej zalet, niż wad i skusiłabym się na nią ponownie. Sięgam po nią w miarę często (choć na co dzień nie maluję się cieniami. :D), a po roku wciąż nie ma ubytków, w żadnym kolorze nie pokazało mi się również dno. Na wydajność wpływa na pewno fakt, że cienie raczej się nie osypują i nie pylą się.
Mimo, że na pierwszy rzut oka wydaje się, że są tutaj same różowe i brzoskwiniowe kolory, to paleta pozwala na stworzenie naprawdę wielu makijaży.
Tutaj coś mocniejszego, bardziej wieczorowego :



A to typowy dzienniak (niestety wszystkie zdjęcia tego makijażu są lekko rozmazane ;()


Wiem, że napisałam, że ta paleta to nie same ''brzoskwinki'', ale.. takiego makijażu nie mogło zabraknąć!


Naprawdę lubię pracować z tą paletą, a wszystko umila jej piękny, brzoskwiniowy zapach, który notabene czuć wciąż po roku! Czy kupiłabym ją znając jej wady i mając świadomość, że nie z każdego cienia skorzystam? Tak. Choć wydaje mi się, że gdy ja ja kupowałam paleta była tańsza. Aktualne kosztuje w Sephorze 205 zł (klik), ale oczywiście polecam ją kupić podczas jednej z akcji -20%, wtedy cena na pewno jest bardziej przystępna.

A Ty znasz te paletę? 

Buziaki
Oktawia
Piękna z natury! Pielęgnacja ciała marką Gaja.

Piękna z natury! Pielęgnacja ciała marką Gaja.

Hej!

Zimą i jesienią dużo bardziej przykładam się pielęgnacji. W okresie grzewczym moja skóra się buntuje i ciało robi się suche, szczególnie nogi. To niby nic dziwnego, wystarczy się pobalsamować, nakremować i po sprawie.. Ale nie w moim przypadku! Ja naprawdę nie lubię tego robić, od zawsze. Zmuszam się, mówię sobie, że od teraz będę regularna.. ale zazwyczaj kończy się to fiaskiem. Tym razem jest jednak inaczej, sukces, przełom! :D



Miałam przyjemność testować trzy produkty marki Gaja. To co ich wyróżnia to fakt, że większość kosmetyków można stosować do całego ciała - dosłownie można wysmarować się od stóp do głów! Bazują one na naturalnych, prostych składach. Również opakowania są minimalistyczne, odkręcane z metalowym akcentem! Są wykonane z miękkiego plastiku, dzięki czemu są lekkie. Na każdym z nich jest znaczek, że kosmetyki nie były testowane na zwierzętach.


Pierwszy z produktów, który wylądował u mnie w łazience był krem z kolagenem, przeznaczony na delikatne partie ciała. Nałożyłam go wtedy na bardzo suchą skórę na nogach po kąpieli i to był mój ostatni krok w łazience, zaraz po tym poszłam do pokoju i.. jakie było moje zdziwienie, gdy wszystko już się wchłonęło i wyschło, a ja spokojnie mogłam się do razu położyć do łóżka! Po tej konsystencji totalnie się tego nie spodziewałam, tym bardziej że krem nie zostawił nawet żadnej tłustej warstwy. To jeden z tych produktów, po którym możemy ubrać spodnie :D


 Konsystencja jest kremowa, bogata, a zarazem leciutka. Krem po ciele rozprowadza się jak masełko, ale wchłania się w mig zostawiając skórę nawilżoną, a nie tłustą! Daje uczucie ukojenia i otulenia, co jest bardzo ważne przy mocno przesuszonej skórze, która wręcz szczypie.
Zapach jest subtelny, delikatny. Nawet nie wiem do czego go porównać, ale bardzo mi się podoba.


Kremu używałam na całe ciało, nawilżałam nim nie tylko nogi, ale też dłonie, łokcie, nakładałam na dekolt czy buzie. Nigdzie mnie nie podrażnił, ani nie zapchał.Wydajność jest naprawdę super, ale oczywiście zależy ona od tego na jakie partie ciała i jak często będziemy kosmetyk nakładać. Ja mam wersję 300ml, która kosztuje 30zł, ale dostępna jest również opcja 100ml za 20zł.

Skład : Aqua, Cocos Nucifera Oil, Cetearyl Alcohol, Zea Mays Germ Oil, Stearic Acid, Polysorbate60, Ricinus Communis Seed Oil, Hydrogenated Castor Oil, Copernicia Cerifera Wax, Isopropyl Myristate, Sorbitol, Collagen, Lactic Acid, Tocopherol, Beta-Sitosterol, Squalane, Parfum, Phenoxyethanol, Caprylyl Glycol, Carbomer, Sodium Hydroxide, Hexyl Cinnamal, Aplha-lsomethyl lonone, Linalool, Benzyl Salicylate.

Link do kremu - > klik

Równocześnie z kremem z kolagenem do łazienki trafił krem powabna..


Czyli antycellulitis. Miałam kilka podejść do takich produktów, ale zawsze byłam szybko zniechęcona i nie widziałam żadnych efektów. Tym razem podeszłam do sprawy inaczej i codziennie smarowałam tylko jedno udo, żeby różnica była zauważalna dla mnie gołym okiem. Moja pierwsza aplikacja była sporym zaskoczeniem, bo po wyjściu z łazienki i krzątaniu się po domu facet zapytał mnie czemu mam tak czerwone udo i co mi się dzieje.. Okazało się, że to ten produkt tak rozgrzewa. Towarzyszy temu pieczenie/szczypanie, ale jest ono totalnie do przejścia (dla każdego skoro ja wytrzymałam, mnie boli dosłownie wszystko, nawet pobieranie krwi :P) i trwa dosłownie kilka minut. Co prawda używałam kiedyś tak rozgrzewających produktów, ale zazwyczaj kończyło się na kilku aplikacjach, bo uczucie było nie do zniesienia. Tutaj spokojnie używałam kremu regularnie przez około 3 tygodnie.


Konsystencja jest kremowa, ale krem szybko się wchłania bez uczucia lepkości. Pachnie intensywnie, korzennie, więc na pewno nie jest to nuta zapachowa dla każdego. Podczas aplikacji musimy pamiętać, żeby się gdzieś nie dotknąć, bo wszędzie zostają po nim czerwone plamy (około 20 minut) i skóra lekko piecze. Po trzeba koniecznie umyć ręce! Nie polecałabym też stosowania na uszkodzoną czy podrażnioną skórę.


Wszystko brzmi super, ale.. to naprawdę działa. Pierwsze mini efekty i różnice zauważyłam po około tygodniu/dwóch. Udo było bardziej jędrne, skóra naprężona i wygładzona. Oczywiście krem nie sprawi, że nagle będę miała jedną nogę jak modelka, a drugą normalną, bo do tego trzeba byłoby dołożyć dietę i regularne ćwiczenia! Przerwałam tę kurację, ale wrócę do niej na wiosnę, tym razem zamierzam smarować obie nogi :D
Nie używałam tego kosmetyku dużo ilościowo, po 3 tygodniach ubytek był niewielki. Mam wersję 100ml, która kosztuje 30zł, ale można od razu wziąć 300ml za 40zł.

Skład : Aqua, Cetearyl alcohol & Cetearyl glucoside, Glycerinum, Calendula Officinalis extract & Cocos Nucifera oil, Cocos Nucifera Oil, Propylene Glycol & Hedera Helix & Gingko Biloba & Algae & Aesculus Hyppocastanum Extract, Olea Europea Oil, Zea Mays Germ Oil, Isopropylmiristrate, Caffeine, Arnica Montana Extract, Dipropylene Glycol & Caprylyl Glycol, Phenoxyethanol, Citrus Aurantium Dulcis Peel Oil, Benzyl Nicotinate, Cinnamomum Cassia Oil, Sodium hydroxide, Xantan gum, Citric Acid, Tocopheryl Nicotinate, Carbomer, Retinol, Sorbitolum.

Link do kremu - > klik 


Jako trzeci i ostatni, w mojej łazience zagościł żel nagietkowy z ekstraktem z aloesu. Właściwie nie wiedziałam jak go używać i czego oczekiwać, a w dodatku ten jego intensywny kolor.. :D Zdziwiła mnie również konsystencja, bo ten żel w opakowaniu jest trochę jak galaretka, ale.. najgorszy dla mnie do przeżycia jest tutaj zapach. Według mnie jest on bardzo nieprzyjemny i z tego względu produkt nakładałam tylko na nogi. :)


Żel pod wpływem ciepła skóry staje się mniej zbity i przybiera bardziej żelową, niż galaretkową konsystencję, dzięki temu z łatwością się go rozprowadza. Wchłania się szybko, w kilka minut, i nie zostawia po sobie klejącej warstwy. Natychmiastowo odżywia i nawilża skórę, ale co zdziwiło mnie najbardziej to fakt, że wygląda ona po prostu.. zdrowiej. Przez swoją żółtą barwę poprawia koloryt, choć producent o tym nie informuje. Nie jest to efekt jak po samoopalaczu, czy nawet najlżejszym kremie brązującym, ponieważ jest niezwykle subtelny. Myślę, że widoczne jest to tylko przy bardzo jasnych karnacjach.


 Myślę, że ten żel fajnie sprawdziłby się np po opalaniu, czy właśnie w cieplejszym okresie. O dziwo, mimo jego zapachu, naprawdę podoba mi się to jak działa! Ja mam wersję 300ml, która kosztuje 30zł, wersja 100ml to 20zł :)
P.s. myślę, że to byłby świetny kosmetyk do twarzy właśnie ze względu na konsystencję i wchłanianie oraz właściwości! :)
Link do żelu  ->klik

Skład : Aqua, Calendula Officinals Flower Extract, Propylene Glycol, Isopropyl Myristate, Aloe Barbadensis Extract, Panthenol, Cocos Nucifera Oil, Cetearyl Aclohol, Sorbitol, Glycerin, Polysorbate 60, Butyrospermum Parkii Butter, Tocopherol, Beta-Sitosterol, Squalane, Lactic Acid, Carbomer, Phenaxyethanol, Caprylyl Glycol, Sodium Hydroxide, Parfum Cinnamyl Aclohol, Hydroxyisohexyl 3-Cyclohexene Carboxaldehyde, Citronellol, Geraniol, Amyl Cinnamal, Limonene, Linalool, Butylphenyl Methylpropional, Isoeugenol, Cl 16255, Cl 19140.

Ciężko byłoby mi z tej trójki wybrać faworyta, bo każdy z tych produktów działa inaczej. Można ich używać przez pół roku od otwarcia, a ze względu na to, że można je stosować na całe ciało, nie będzie to aż takim wyzwaniem, mimo sporych pojemności! Choć jeśli się obawiacie,że się nie sprawdzą lub wolicie coś mniejszego - są jeszcze wersje 100ml, tak jak ten krem powabna. Jestem szczerze zadowolona z tych produktów, a dwa z nich mogłyście już zobaczyć w ulubieńcach - >klik

Oprócz strony, którą podałam po każdej recenzji, produkty marki Gaja znajdziecie również w drogerii Lilaróż!(klik

Co Ci wpadło najbardziej w oko? A może znasz te produkty?

Buziaki
Oktawia
Copyright © 2016 Kosmetykowy Zawrot Glowy , Blogger